Piątek, 14 lipca 2056 roku, godzina 9:20. Wysiadam z samolotu na lotnisku położonego na przedmieściach Wolnego Miasta Jerozolima w Polskiej Prowincji Palestyna. Witają mnie uśmiechnięte panie z obsługi naziemnej i małe potworki językowe na reklamach w holu odpraw.
Częstotliwość błędów ortograficznych wzrasta wprost proporcjonalnie do odległości od Macierzy, jednak lokalne władze patrzą na te uchybienia przez palce przez wzgląd na ogromny entuzjazm jaki panuje wśród ludności w związku z używaniem języka polskiego.
Lotnisko robi duże wrażenie. Po przebudowie w roku 2055 obejmuje w sumie czternaście terminali i obsługuje setki milionów pasażerów ze wszystkich zakątków Wielkiej Rzeczypospolitej, którzy tłumnie odwiedzają to miejsce, szczególnie w czasie wakacji.
Przy wyjściu stoi trzech żołnierzy w mundurach Polskich Korpusów Inwazyjnych. Rozmawiają, żywo gestykulują, śmieją się. Dwóch z nich ma na głowie mycki, trzeci arafatkę.
Wśród potoku żółtych taksówek wybieram Poloneza Agresora z budzącym zaufanie wyraźnym napisem MPT na bocznych drzwiach. Kierowca jest absolutnym zaprzeczeniem stereotypów o bliskowschodniej pogardzie dla kodeksu drogowego. Na wieść, że jestem z Warszawy pozdrawia mnie zwyczajowym "Naczelnik Akbar!" i opowiada, jak w zeszłym roku wybrał się z rodziną na wakację na Mazury. Wszyscy byli zachwyceni.
Za oknami Poloneza przewijają się meczety, synagogi i kościoły. Wszystkie doskonale utrzymane, pełne uśmiechniętych i pozdrawiających się ludzi. Na placach zabaw pełno dzieci, które mają akurat wakacje.
Ostatecznie kierowca odmawia przyjęcia zapłaty za kurs i nalega bym zjawił się u niego jeszcze dziś wieczorem na kolacji. Zapewnia mnie, że jego żona robi świetne pierogi z baraniną.
Za pięć dziesiąta wysiadam przed imponującym, siedmiogwiazdkowym hotelem Orbis w samym centrum Jerozolimy. Odbieram klucz do zarezerwowanego pokoju. Nie jestem specjalnie zaskoczony, gdy czeka w nim na mnie agent Ministerstwa Informacji. Oni lubią takie dramatyczne wejścia, a i tak miał mnie odwiedzić ktoś z ministerstwa w sprawie portalu.
Po krótkiej i sympatycznej pogawędce wychodzimy razem z hotelu. Na pożegnanie agent MI życzy mi przyjemnego pobytu i sugeruje bym przy okazji odwiedził Nową Wrześnię (dawniej TelAwiw - przyp. red.), która pomału wyrasta na lokalne centrum wielkiego biznesu.
Moim celem jest jednak Bejrut. Punkt dwunasta siedzę w pociągu ruszającym z dworca Jerozolima Centralna. Kierownik pociągu w trzech językach informuje nas, iż miło mu powitać pasażerów na pokładzie linii PKP Przewozy Regionalne. Na stacji Bejrut Zachodni będziemy za dwie godziny. W międzyczasie mogę wybierać z bogatego menu, w którym sąsiadują ze sobą tradycyjny kebap i dania koszerne.
Bejrut wita mnie upałem jeszcze większym niż Jerozolima. Tematem numer jeden w mieście jest mecz, który odbędzie się wieczorem. Drużyna gospodarzy - HoopCola Bejrut podejmie MKS Gaza. Kafejka w której popijam zdecydowanie zbyt mocną herbatę po mału zapełnia się kibicami obu drużyn, którzy bawią się wspólnie przy piwie z miejscowego browaru.
Tuż przed dziewiętnastą, kiedy czekam na pociąg powrotny do Jerozolimy ulice są już właściwie puste. Kto żyw przed telewizorem śledzi zmagania obu drużyn. Dworzec nie odbiega zbytnio standardem od tego, do czego przyzwyczajony jest przeciętny obywatel Wielkiej RP. Schludny, czysty, klimatyzowany i świetnie utrzymany. Na peronie obok przechadzają się dwie niepospolitej urody policjantki.
Na widok kolejnego billboardu zachęcającego mnie do kupna "Telewisora Unitra" uśmiecham się do siebie w duchu.
Nie przyjechałem tu po to aby zwiedzać, ani by ulżyć redakcyjnej nadwyżce budżetowej. Nie ma też sensu opowiadać co działo się tutaj pół wieku temu. Jestem tu tylko po to by opowiedzieć wam co widziałem w Polskiej Prowincji Palestyna w roku 2056.
A widziałem Wielką Rzeczpospolitą w pełni swej potęgi i chwały.
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:9.7 | oddanych głosów:34)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.