Oficjalny Serwis Informacyjny IV RP ma zaszczyt
przedstawić dzieło wybitnego polskiego twórcy, siedmiokrotnego
laureata literackiej nagrody Nobla, profesora Paziowskiego. "Beton
Story" to opowieść osadzona w realiach roku 2003, o człowieku,
którego życie zdominowane jest przez wszechobecny beton. Benedykt
Ton - główny bohater - zmaga się z życiem, szarą egzystencją a
czasami nawet z wieczkiem od słoika z musztardą stołową. Jego losy
to bezprzykładna apoteoza betonu.
"Beton
Story" publikować będziemy za zgodą autora, w odcinkach.
Beton
Story,
odcinek pierwszy
Wstał
rano, jak zwykle. Powłóczył sennym wzrokiem po otaczających go
ścianach. Wszystkie były betonowe. Nie natchnęło go to specjalnie,
więc rozejrzał się ponownie. Tym razem jego wzrok zatrzymał się na
oknie. Zdobył się na nadludzki wysiłek i wstał aby mu się przyjrzeć.
W międzyczasie wziął prysznic, umył zęby, zjadł śniadanie, odkurzył
wannę i wstawił cztery prania. Kiedy w końcu dotarł do okna,
stwierdził z zadowoleniem, że to faktycznie okno. Wprawiło go to w
tak dobry nastrój, że postanowił podzielić się tą informacją z
sąsiadem, którego spotkał na klatce, w drodze do pracy.
- Witam szanownego pana! - zagadnął sarkastycznie - Małysz pokazał
wczoraj klasę, nieprawdaż?
- Nie wiem, nie umiem obierać ziemniaków.
Benedykt zaskoczony tak celną ripostą zasępił się. Resztę drogi na
podwórko sąsiedzi przebyli w krępującej ciszy, która dudniła wśród
otaczającego ich betonu. Kiedy dotarli na parking ograniczyli się
jedynie do uściśnięcia sobie dłoni, krótkiego niedźwiadka i
bruderszafta. Zupełnie jak gdyby nie mieszkali obok siebie od ponad
czterech dni...
Benedykt zastał swój samochód w miejscu, w którym zaparkował go
wczoraj. Trzeźwo ocenił, że ogumienie równomiernie przylega do
asfaltu, co sprawiło, że jego zazwyczaj betonowy wyraz twarzy i tym
razem nie uległ zmianie. Wsiadł, odpalił i zaciągnął się parę razy.
Następnie wprawnym, wyuczonym gestem włączył silnik i ruszył do
pracy.
W biurze powitała go sekretarka, księgowa, akwizytor i dwóch górali.
Akwizytor znienacka zaczął flirtować z księgową, zaś górale jakby
się trochę rozglądali. Jedynie sekretarka zainteresowała się szefem.
Spodobało jej się, więc postanowiła interesować się nim częściej.
- Panie dyrektorze, pański fotel wymaga pilnej naprawy, albo nawet
wymiany. Robotnicy remontujący pański gabinet uszkodzili go wczoraj
betoniarką.
- Wie pani, wydaje mi się że ktoś uszkodził mój fotel.
- Tak, to byli robotnicy.
- Widzę, że musieli to zrobić betoniarką. On chyba wymaga pilnej
naprawy.
- Nie wiem, czy nie trzeba będzie wymienić.
- Oni chyba remontowali mój gabinet.
- Tak... I betoniarką go ciach! I trach!
- No, bo to fotel był, w moim gabinecie stał.
- Stał jak nic!
- A teraz uszkodzony jest... Rozumiem, dziękuję pani.
Benedyk lubił swoją sekretarkę. Ilekroć zaczynali rozmawiać,
wspólnie dochodzili do identycznych wniosków. To jedynie
potwierdzało jego tezę, że dinozaury wyginęły zanim pojawił się
Krzysztof Krawczyk, a Bridget Jones była agentką ugandzkiego wywiadu
podkupioną przez Marokańczyków.
Jego samodyscyplina i niezwykle silna wola pozwoliły mu przerwać
błogą chwilę samouwielbienia i zasiąść do pracy. Ku swojemu
zdziwieniu stwierdził nagle, że fotel na którym siedzi został
uszkodzony i trzeba go będzie naprawić, a może nawet wymienić...
Beton
Story,
odcinek drugi
Nie
speszony przeciwnościami losu jakimi hojnie darzyło go życie,
Benedykt udał się do toalety, by popłakać trochę w samotności nad
utratą swojego fotela. W drodze powrotnej do gabinetu spotkał zespół
pieśni i tańca Mazowsze, operatora dźwigu i szefową działu kadr,
którą postanowił zaprosić na kolację.
- Cześć Zuza! - zagadnął bezpruderynie - Co robisz dziś wieczorem?
- Witaj Ben! Co u Ciebie?
- U mnie wszystko OK... Nie wpadłabyś dzisiaj na kolację?
- To świetnie, bo u mnie też w porządku. Słyszałam, że uszkodzili ci
fotel?
- Tak, ale nie chcę o tym rozmawiać. To jak? Pasuje ci o ósmej?
- A byłeś już na tym nowym filmie z Banderasem? Mówie ci, świetny!
- Jak uważasz... Ale zapewniam, że robię świetne sushi.
- Dobra, to ja już muszę lecieć bo mi zupa kipi! Narazie szefie!
- Pa...
Benedykt nie mógł pozbyć się niejasnego uczucia, że został
spławiony, jednak nie dopuszczał do siebie złych myśli. Ten dzień
postanowił przeżyć radośnie i w zgodzie ze swoją betonową naturą.
Po powrocie do gabinetu poinformował swoją sekretarkę, że na dzisiaj
kończy pracę, gdyż jest sam sobie sterem i okrętem i w ogóle to co
ją to obchodzi, że on już idzie do domu!
Winda wystawiła jego cierpliwość na ciężką próbę. Dusił guzik bez
przerwy, a winda nie dosyć, że nie przyjeżdżała, to guzik w żaden
sposób nie dawał się udusić. Benedykta mało szlag nie trafił, lecz
na szczęście wykonał nagły unik, unikając nieszczęścia.
Kiedy winda zatrzymała się w końcu na odpowiednim piętrze, Benedykt
nieoczekiwanie stracił orientację w terenie i ku swemu zdziwieniu
znalazł się na schodach. Miotając najcięższe przekleństwa zszedł o
własnych siłach na parking i postanowił, że do domu wróci piechotą.
Betonowe płyty chodnikowe wesoło dudniły w rytm jego kroków. Szedł
całkiem mrawo, gdyż jego umysł owładnięty był myślą o wspaniałym
nastroju, w jaki wprawi go dobrze przyrządzony kogel-mogel. Wstąpił
do sklepu by kupić cukier.
- Dzień dobry, kilo cukru poproszę.
- Nie mamy cukru, proszę pana.
- Nie rozumiem... Przecież to sklep cukierniczy, prawda?
- Tak.
- I nie macie cukru?
- Nie, bo to sklep cukierniczy.
- Ale w sklepie papierniczym można dostać papier.
- W papierniczym można, ale u nas papieru pan nie dostanie.
- Ja cukier chciałem.
- To źle się składa, bo tu jest sklep cukierniczy i cukru nie mamy.
- Ani cukru, ani papieru?
- Właśnie tak.
Lekko skołowany Benedykt podrapał się w środkowe ucho i opuścił
sklep. Po tym co usłyszał, nie był już w stanie iść o własnych
siłach, więc wezwał taksówkę. Sprawdzoną Beton-Taxi.
Wszedł do domu i rozsiadł się na swoim ulubionym fotelu, zapalając
ulubionego papierosa i wpatrując się w ulubiony fragment betonowej
ściany. Nagle do mieszkania weszła grupa japońskich turystów
obwieszonych aparatami fotograficznymi i kamerami. Porozglądali się,
zrobili zdjęcia i wyszli. Nie zdziwiło go to specjalnie, gdyż
regularne oglądanie Wiadomości utwierdzało go w przekonaniu, że na
świecie zdarzają się dziwniejsze rzeczy.
Po kolacji Benedykt postanowił odświeżyć oddech i zmiejszyć ph w
ustach. Wyjął z szuflady gumy do żucia i jak zwykle zignorował napis
'uwaga! ostra mięta!'. Również tym razem mięta była tak ostra, że
skaleczył się w język.
Nie czekając aż wykrwawi się do reszty zakleił ranę plasterkiem.
Następnie stracił pewność siebie i położył się spać.
Beton
Story,
odcinek trzeci
Następnego ranka Benedykt obudził się z uczuciem pustki wewnętrznej
i ogólnego wypalenia. Być może spowodowane było to nocnym pożarem,
który ogarnął mieszkanie, a może po prostu był głodny? Wstał,
podrapał się w ścianę i zrobił wszystko to, co zazwyczaj robi
człowiek z rana. Odpuścił sobie tylko układanie kafelek w kuchni,
gdyż uznał że naturalny beton dużo lepiej komponuje się z jego
orientacją seksualną. Do pracy wyszedł jak zwykle w doskonałym
nastroju i z optymizmem w oczach. Trochę przez to łzawił, jednak
stwierdził, że z optymizmem mu do twarzy. Na parkingu spotkał
sąsiada. Ani w głowie było mu teraz trwonić swój dobry nastrój na
tego gbura, jednak nie było ucieczki.
- Witam, panie Benedykcie! - zagadnął sąsiad i zamachał kubłem na
śmieci.
- A witam, witam! Jak leci drogi sąsiedzie?
- Faktycznie, trochę się ochłodziło.
- Ależ co pan! Kupiłem go dopiero dwa lata temu!
- Moim zdaniem to nie jest najlepszy pomysł...
- Jak pan woli. Miłego dnia!
- Wesołych świąt!
"Wesołych świąt?" - pomyślał Benedykt. Przecież jest dopiero
listopad. Czasami wydawało mu się, że zupełnie nie rozumie o co
właściwie chodzi sąsiadowi. Postanowił na przyszłość go unikać i
wyemigrować do Botswany.
W biurze nie zastał nikogo, co zdziwiło go na tyle, że postanowił
wyjść i wejść jeszcze raz. Sytuacja powtórzyła się jeszcze cztery
razy, zanim Benedykt znalazł w sobie dość siły, by wyrwać się z tego
zapętlonego kontinuum czasoprzestrzennego. Postanowił poczekać na
przyjście swoich pracowników u siebie w gabinecie, pracując jak
gdyby nigdy nic. Zaczął od uporządkowania papierów. Niestety, wobec
braku odpowiednich segregatorów na papier toaletowy i ścierny oraz
tajemniczym brakiem papieru śniadaniowego w ogóle, jego wysiłki
spełzły na niczym. Nie zrażony niepowodzeniem wpadł na pomysł by
wykonać kilka ważnych telefonów, co zawsze miło łechtało jego
dyrektorskie ego. Zajrzał do notatnika i wykręcił numer. W słuchawce
odezwał się miły, kobiecy głos.
- Tu sekreteriat prezesa Kolankowskiego...
- Dzieńdobry. Benedykt Ton z tej strony, z prezesem proszę.
- ...niestety prezesa nie ma...
- W takim razie może zastępca?
- ...w chwili obecnej nie ma nikogo kto mógłby z tobą porozmawiać...
- Jak to nie ma?
- ...proszę spróbować później...
- Co to znaczy później?! Teraz chcę!
- ...jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o naszej firmie, wciśnij
jeden. Jeśli chcesz...
- Halo! Halo! Co to ma znaczyć.
W tym momencie Benedykt zrozumiał, że od samego początku rozmawia z
automatem. Nie lubił ich, ponieważ były nieprzejednane, wchodziły mu
w słowo i były odporne na wszelkie prośby i sugestie. Przez chwilę
zadumał się nad postępującą automatyzacją życia w okół niego, jednak
już w następnej chwili popadł w zadumę nad czymś zupełnie odmiennym.
Gdzie się wszyscy podziali do jasnej cholery?! Strajk? Dżuma?
Konkurs z Małyszem?
Nagle przyszło olśnienie.
- A, tak... - zamruczał pod nosem Benedykt.
Odchrząknął władczo, po dyrektorsku i wyszedł z biura. Zastanowił
się jeszcze, dlaczego ochroniarz, którego minął po drodze miał takie
pytające spojrzenie. Zwykłe przewrażliwienie, czy fakt, że mrugał
alfabetem Morse'a?
- Wiem, że dzisiaj jest niedziela! Po prostu wpadłem po coś do
biura, OK?!
Ochroniaż patrzył na niego osłupiały, po czym zaczął nadawać SOS.
Benedykt zrezygnowany udał się prosto do samochodu i postanowił nie
myśleć już więcej o teorii Darwina. Jutro przecież zaczynał się
kolejny dzień.
Beton
Story,
odcinek czwarty
Tego
dnia Benedykt wstał dziwnie odmieniony. Jego idealna zazwyczaj cera
usiana była krostami, zaś stałocieplność organizmu ewidentnie szlag
trafił, czego przejawem były uderzające go naprzemian fale zimna i
jeszcze większego zimna. Konstatując swój niecodzienny stan Benedykt
postanowił nie zwlekać dłużej i natychmiast położył się spowrotem
spać. Kiedy już się wyspał, wymienił uszczelki pod zlewozmywakiem i
położył glazurę w łazience pojechał do szpitala.
Jako praworządny, płacący podatki, składki i napiwki obywatel,
Benedykt wszedł do pobliskiego ZOZu z podniesionym czołem i wypiętą
piersią. Już od progu powitał go serdeczny głos wielkogabarytowej
funkcjonariuszki-w-służbie-obywatelom
- Panie! Gdzie w tych buciorach, kurna!?
- Jestem chory, potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej -
fachowo odparł Benedykt
- Zarazki wnosisz baranie! Folie na buty załóż!
Benedykt zignorował funkcjonariuszkę-w-służbie-obywatelom i dziarsko
pomaszerował do recepcji, gdzie podzielił się z miłą panią swymi
dolegliwościami, troskami i gumą do żucia.
- Wie pan - oświadczyła miła pani - właściwie to skończyły się
numerki.
- Aha - Benedykt podtrzymał temat.
- Trzeba będzie pobrać krew.
- No według mnie to może lepiej najpierw krew pobrać.
- Rozumiem pana, ale na razie wrzuce pana na liste oczekujacych na
pobranie krwi.
- Świetnie.
- Tak, prosze przyjsc w marcu.
- W marcu? Przeciez mamy kwiecien!
- W marcu 2006 roku.
Słowa miłej pani zdruzgotały osobowość Benedykta.
- To za cztery lata... - rzucił bez przekonania
- Wiem - odrzuciła miła pani - ale nic na to nie poradzę, tak mamy
zakontraktowane. A z której kasy chorych pan jest?
- Z mazowieckiej.
- To niedobrze, bo ona już nie istnieje.
- Jak to nie istnieje?
- Zlikwidowali. Obawiam się, że musi pan poczekać, aż powołają ją
jeszcze raz.
- Tego już za wiele! Chcę się widzieć z kierownikiem tej placówki!
- Kierownika nie ma, ale jest syndyk.
Benedykt odszedł na bok, załamał się na chwilę i wrócił do miłej
pani.
- Trudno, niech będzie... Proszę zapisać mnie na marzec.
- Oczywiście. Należy się 50 złotych.
Doświadczony w tych sprawach Benedykt postanowił nie reagować na
zaczepkę.
- Powiedziałam 50 złotych...
- Przecież służba zdrowia jest bezpłatna - riposta Benedykta była
celna i bezwzględna.
- Zgadza się, bezpłatna. Ale pobranie krwi kosztuje 50 złotych.
- Bezpłatne?
- No przecież mówię, że bezpłatne! - współczynnik uprzejmości miłej
pani wyraźnie spadał.
- A ile kosztuje płatne?
- A za płatne to 50 złotych.
- Bezpłatne za 50 złotych, a jak płatne to 50 złotych? Tak?
- Właśnie tak
- To w czym tkwi różnica?
Benedykt miał wrażenie, że tym pytaniem zmiecie miłą panią z
powierzchni ziemi, naprawi system opieki zdrowotnej, a może nawet
zdobędzie nominację do Pokojowej Nagrody Nobla.
- Bo jeśli pan się zdecyduje na płatne pobranie krwi i zapłaci te 50
złotych, to lekarz przymie pana od zaraz. A jeśli chce pan
bezpłatnie, to za 50 złotych i zapraszamy za cztery lata.
Benedyktowi wydawało się, że umarł, ale szybko zmartwychwstał.
- To ja chyba płatnym zabiegiem byłbym zainteresowany...
- Ja też - odparła miła pani - a ma pan koniak?
- Koniak?
- Albo chociaż whisky?
- Nie mam.
- To niech pan skoczy przed zabiegiem do naszego sklepiku i
zaopatrzy się w butelkę, bo to głupio tak do lekarza bez flaszki.
- No tak... Faktycznie głupio.
Zaopatrzony we flaszkę Benedykt zajął miejsce w poczekalni. Tam
zupełnie niespodziewanie zaskoczyła go wiosna. A potem jesień.
Beton Story,
odcinek piąty
Tego
dnia Benedykt obudził się dziwnie radosny i pełen sił. Dyskretnie
poczekał aż mu przejdzie, po czym wstał i stwierdził, że 4950 dni
temu był piątek, co oznacza, że dziś musi być ciepło. W dodatku
wszystko wskazywało na to, iż właśnie trwa sobota.
Nie śpiesząc się zbytnio i zażywając rozkoszy weekendu Benedykt
wziął przysznic i zaniósł go do kuchni, gdzie dziarsko skonsumował
śniadanie. Z błogiej drzemki nad jajecznicą wyrwał go dopiero
dzwonek telefonu.
- Benedykt Ton, słucham!
- Dzień dobry, ja jestem z firmy ciągającej długi.
- Dzień dobry, a w jakiej sprawie?
- Dług chciałam ciągnąć - głos telefonistki był miły i nie
pozostawiał złudzeń co do jej intencji
- To może jakiś dług pani ściągnie? - zaczepił ją Benedykt
- Chętnie, bo my tu długi ciągamy i ja właśnie w tej sprawie
- Rozumiem. Więc z czym zalegam?
- Z rachunkami za telefon potencjonarny
- Ale ja mam tylko komórkę - Benedykt sam sobie zaimponował tak
celną uwagą
- Proszę mi nie amputować! Ja działam w imieniu Telekomunikacji
Polskiej i wiem co robię - odparowała telefonistka, a para skropliła
się na skroni Benedykta.
- Chyba imputować - poprawił Benedykt
- Zboczeniec! Zalega pan za wiele miesięcy i obetniemy panu telefon.
- Ale ja pani tłumaczę, że mam tylko komórkę. W dodaktu na kartę!
- Proszę pana - telefonistka podniosła głos, ale zaraz jej upadł -
zawiadamiam pana, że my ten dług wyegzaltujemy!
Benedykta opuściła wrodzona pewność siebie.
- A ile tego jest?
- Cztery grosze plus dosetki.
- Odsetki?
- Debil! Przecież mówię! - telefonistka spoufalała się coraz
bardziej
- To ja lepiej zapłacę - poddał się Benedykt.
- No lepiej. Bo jak nie, to przyjdzie wyznanie do sądu i komornik.
- Rozumiem. Przy okazji chciałbym zrezygnować z tego telefonu.
- Przykro mi, ale to anty-wykonalne - odparła telefonistka z
wyczuwalnym w jej głosie wczorajszym szczypiorkiem.
- Tak? - Benedykt podtrzymał temat.
- Tak, bo pan nie jest abonamentem.
- Abonentem nie jestem? No przecież od początku mówiłem, że nie
jestem! - triumf w głosie Benedykta wystrzelił jak gumka w majtkach.
- No to co się pan awanturuje?! Pieniądze proszę wylać na konto
Telekomunikacji z dopiskiem "skruszony dłużnik".
- Chyba przelać - Benedykt z premedytacją uderzył poniżej pasa.
- Z pana jest porachowany drań! - krzyknęła telefonistka i rzuciła
słuchawką.
Benedykt też rzucił słuchawką, ale zaraz ją podniósł i poskładał
swoją komórkę do kupy. Kupa trochę śmierdziała, ale jemu to nie
przeszkadzało.
Po tak przykrym początku dnia Benedykt postanowił nie ryzykować
więcej upokorzeń i nie wychodzić z łóżka do wieczora. Ponieważ zamek
w pojemniku na pościel zatrzasnął się, Benedykt nie wychodził z
łóżka trochę dłużej...
|