Życie jest pełne niespodzianek. Czytając przegląd prasy dotyczący ostatniej gospodarskiej wizyty Naczelnika i czołowych przedstawicieli Wielkiej Rzeczypospolitej na Jowiszu, człowiek spodziewałby się zachwytu, wielkiego zachwytu i domieszki oszałamiającego wręcz zachwytu. Tymczasem opinie, które jej towarzyszą, są - o zgrozo - co najwyżej mieszane.
- Nie no - przyznaje Pan Eustachy, mechanik silników wodorowych spod Sianowa - fajnie, że polecieli obejrzeć nowy gazoport na Jowiszu. Sam bym tak chciał. Ale żeby dwudziestu chłopa leciało dwudziestoma statkami kosmicznymi? To już chyba przesada z tym uprzywilejowaniem władzy. Ja jak ze starą gdzieś jadę, to jednym samochodem. A też wolałbym dwoma.
- A się nie znasz - macha na niego ręką sąsiad. - Z garbem budżetowym walczą. Dwadzieścia statków, dwadzieścia razy wyższe koszty. Zuch chłopaki.
- Może i tak - zastanawia się ktoś trzeci. - Ale czy ktokolwiek pomyślał o środowisku naturalnym? Czy ktokolwiek policzył ile dóbr matki natury zużyło te dwadzieścia kolosów?
Niemało. Oj nie mało. Zwłaszcza, że Kancelaria Naczelnika wprowadziła właśnie do użytku statki transgalaktyczne najnowszej generacji, które z owych darów natury czerpią dość obficie. Tyle że zdaniem wielu nie ma się czym martwić.
- Statki klasy Betonowa Brzoza są prawdziwym cudem techniki - zachwyca się nasz ekspert. - I korzystają z paliwa, którego pokłady nigdy się nie wyczerpią. Silniki o napędzie betonowym to przyszłość podróży międzygwiezdnych. Zdaniem naszych betonologów nasze największe złoże w okolicy ulicy Wiejskiej w Warszawie powinno starczyć całej galaktyce na miliony lat.
Tyle że tu tak naprawdę nie chodzi o komfort władzy. Ani o garb budżetowy. Ani nawet o beton, którego mamy pod dostatkiem. Najlepiej wyjaśni nam to rzecznik Naczelnika.
- Chodzi po prostu o bezpieczeństwo. W tej wizycie udział brał Naczelnik, Ministrowie Informacji, Wojny, Dobrobytu i Słusznych Kroków, kilku członków Rady Najwyższej, dowódca V Polskiego Korpusu Inwazyjnego, Głównodowodzący Polskiej Marynarki Gwiezdnej i, żeby nie przynudzać, kilka równie ważnych osób. Ja wiem, że od czasu powstania Wielkiej Rzeczypospolitej nie doszło podczas oficjalnych wizyt do wypadku poważniejszego niż poplamienie rozlanym sokiem spodni jednego z ministrów podczas turbulencji przy lądowaniu, ale lepiej chuchać na zimne. Nie chcemy przecież być jak Suazi?
W tym ostatnim pytaniu rzecznik nawiązał do ubiegłotygodniowej wizyty delegacji Królestwa Suazi w Polskiej Prowincji Brytyjskiej, podczas powrotu z której do małego, jednosilnikowego dwupłatowca z pierwszej połowy ubiegłego wieku upchnięto króla, jego siedem żon, połowę rządu, nadworną broszkarkę (zupełnie pozbawiony jakiejkolwiek władzy urząd, który z jakichś powodów w Suazi uważa się za ważny) oraz kozę. Niestety podczas startu zwierzę się przestraszyło i zaczęło szaleć po pokładzie, zaburzając wyważenie samolotu. Pilot dopiero nad Prowincją Chińską odzyskał kontrolę nad samolotem i finalnie udało mu się dolecieć do Suazi, ale mieszkańcy tego niewielkiego państewka do końca drżeli na myśl o nieszczęściu, do którego mogło dojść. Bardzo lubili tę kozę.
Nie, panie rzeczniku. Nie chcemy być jak Suazi.
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:9.5 | oddanych głosów:26)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.